W ostatnią niedzielę (7 sierpnia) Pan Marcin Borycki wziął udział w kolejnych zawodach triathlonowych – ENEA Ironman Gdynia. Stanął po raz kolejny na najwyższym podium w swojej kategorii wiekowej M 50. Warto wspomnieć, że 10 lipca wystartował w największych zawodach w Polsce Enea Triathlon w Bydgoszczy i wrócił ze złotym medalem. Jak powiedział był to jedynie test, gdyż najważniejsze dla niego były właśnie zawody Ironaman w Gdyni. To jubileuszowa dziesiąta edycja imprezy, po raz drugi rozgrywana na pełnym dystansie.
Dla Pana Marcina był to debiut. To aż 3,8 km pływania w morzu, 180 km jazdy na rowerze, a na deser bieg na dystansie maratońskim, czyli 42 km. Dotychczas nie startował na tak długim i wymagającym dystansie. Był z tego powodu pełen obaw czy nie będzie defektu sprzętu, czy przygotował odpowiednią ilość pożywienia, jak pójdą zmiany pomiędzy poszczególnymi dyscyplinami, czy nie przesadzi z tempem i czy wystarczy sił. Na treningach pokonywał dystanse o podobnych długościach, ale nigdy jedna po drugiej i to w tempie rywalizacji na zawodach.
Pogoda na szczęście dopisała, dni stały się chłodniejsze, co w dyscyplinach wytrzymałościowych akurat pomaga. Wiatr osłabł, a morze było spokojne. Stres przed zawodami i start o wczesnej godzinie (6.00) nie pozwoliły Panu Marcinowi na spokojny sen. Dojazd, sprawdzenie roweru i pozostałego sprzętu oraz rozgrzewka to konieczność wstania co najmniej dwie godziny wcześniej.
Po sygnale do startu wszystko potoczyło się bardzo szybko minął stres i była już tylko sportowa rywalizacja. Choć Pan Marcin startował już w Gdyni trzykrotnie na połowie krótszym dystansie to tegoroczne pływanie będzie wspominał najlepiej. Ten etap pokonał spokojnie, zrealizował założone tempo i nie stracił zbyt wielu sił, czym odbiłoby się na kolejnych konkurencjach. Przepłynięcie tych blisko 4 km zajęło mu 1 godzinę i 7 minut. Pierwsza zmiana w strefie odbyła się błyskawicznie. Zrzucił piankę pływacką czepek i okulary, a zabrał kask i rower i ruszył w trasę.
Niestety na rowerze dopadły mnie pierwsze przygody. Na samym początku trasy (skrzyżowanie 10 Lutego z Władysława IV) policjant wbiegł mi pod koła i omijając go wjechałem w głęboką studzienkę. Efekt był taki, że wypadł mi zapasowy bidon ze skoncentrowanymi odżywkami. Wiedziałem, że bez niego zawalę plan odżywiania na trasie. Musiałem więc zawrócić tracąc cenny czas. Później miałem przejściowe kłopoty z napędem i przednią przerzutką, przez co traciłem siły na podjazdach. Bałem się, że po jeździe na górzystej i wymagającej trasie (w sumie ponad 1800 m przewyższeń) przed biegiem dopadną mnie skurcze. Sama jazda rowerem zajęła mi 5 godzin i 16 minut – relacjonuje Marcin Borycki.
Na szczęście i tym razem w drugiej strefie zmian poszło szybko i sprawnie. Na biegu niestety nie było już tak kolorowo. Rozpoczęły się kłopoty żołądkowe. Organizm przy tak długim wysiłku nie przyswajał już pożywienia i skutecznie protestował. Żona podawała mi na bieżąco wyniki i wiedziałem, że rywale się zbliżają. Strasznie paliły mnie stopy i byłem już bliski rezygnacji. Na szczęście przypomniałem sobie słowa trenera, żebym pamiętał, że „innych boli tak samo”. Dodatkowa motywacja ze strony rodziny i przyjaciół pozwoliła mi kontynuować walkę. Gdy 14 km przed końcem usłyszałem, że nadal mam 5 minut przewagi, wstąpiły we mnie nowe siły. Okrążenie przed końcem (7 km) wiedziałem już, że nikt nie odbierze mi zwycięstwa. Oczywiście pod jednym warunkiem, że znów nie dopadną mnie kłopoty żołądkowe – relacjonuje Marcin Borycki.
Ostatecznie po pływaniu i jeździe rowerem Pan Marcin przebiegł maraton w czasie 3 godziny i 30 minut. Wygrał swoją grupę wiekową ze świetnym łącznym czasem 10 godzin i jedna minuta. W klasyfikacji generalnej zajął wysokie dwudzieste miejsce. Z czterech założonych celów udało mu się zrealizować aż trzy: ukończył pełen dystans, wygrał, wywalczył wymarzone kwalifikacje na mistrzostwa świata, które odbędą się na Hawajach. Nie udało się w debiucie pokonać 10 godzin, ale jak sam mówi oznacza to, że ma jeszcze coś do zrealizowania.
Gratulujemy sukcesu i życzymy kolejnych takich osiągnięć w następnych wyzwaniach.